Naprzeklinaliśmy się za wszystkie czasy, przy okazji ćwicząc pismo odręczne i kaligrafię. Ostatnie 10 dni stycznia członkowie grupy Kochamy Pismo Ręczne spędzili pisząc brzydkie słowa.
Wieść, że pojawiło się wyzwanie z przekleństwami zelektryzowała polski Instagram. Na szczęście okazało się, że to bardzo niewinne „brzydkie słowa” i nawet dzieci (w tym moje własne) przyłączały się do zabawy. Nie wiem dokładnie, ilu było uczestników, ale myślę, że powstało około tysiąca prac. Wiele można zobaczyć w grupie Kochamy Pismo Ręczne i na Instagramie.
Maraton pięknego pisania brzydkich słów
Wiedziałam, że to będzie hit, nie było innej opcji! Dziesięć zabawnych bluzgów zachęciło do pisania prawdziwe tłumy sympatyków stalówek, piór wiecznych, a nawet długopisów. Sama ćwiczę na co dzień kaligrafię i pismo odręczne – zdaję sobie sprawę, że bez pracy nie ma kołaczy, ale kto powiedział, że trzeba przepisywać nudne męczące frazy? Mam nadzieję, że udało mi się pokazać, jak można sobie uatrakcyjnić żmudne ćwiczenia. Wiele osób pisało, że po dziesięciu dniach już widzi efekty codziennej pracy. Bardzo mnie to cieszy!
Jak realizowałam wyzwanie #piszemybrzydkiewyrazy
Tak jak obiecywałam, codziennie sięgałam po stalówkę i tusz. Pisałam płynną akwarelą, złotym tuszem i atramentami do piór wiecznych. Wróciłam też do uncjały – wszystkie dziesięć wyzwaniowych haseł napisałam także tym pięknym średniowiecznym pismem. Dodatkowo każdego dnia pracowałam nad pismem ręcznym, a konkretnie kursywą. Jak wiecie, moim codziennym pismem stał się drukowany print. Łączone literki nieco zaniedbałam, dlatego skorzystałam z okazji, by się z nimi na nowo zaprzyjaźnić. To było dziesięć dni naprawdę intensywnego treningu!
Hasła pisane i rysowane
Kiedy zapraszałam do wyzwania na blogu, fanpage’u i w grupie Kochamy Pismo Ręczne, zależało mi, żeby przyłączyli się zarówno początkujący, jak i zaawansowani kaligrafowie. I tak się stało, co mnie cieszy, bo była okazja aby podejrzeć jak piszą mistrzowie. Co mnie zaskoczyło i czego nie przewidziałam – wielu uczestników wyzwania łączyło pisanie i rysowanie. Wstyd, że sama na to nie wpadłam. Zaczęło się od kości w pierwszym dniu (hasło „psiakość”), a potem już było z górki i wszyscy się prześcigali w dodawaniu rysunkowych elementów do liter. Świetnie to wyglądało, zobaczcie sami.
10 wyzwaniowych przekleństw
Obiecałam rozwinąć hasła i trochę o nich powiedzieć. Szczegółowe opisy znajdziecie na moim fanpage’u.
Wyzwanie zaczęliśmy od psiakość – to jedno z wielu słów w polszczyźnie pochodzących od psa. Co zaskakujące, na ogół to niezbyt miłe wyrazy, często obelgi: psikus, psota, psować (obecnie psuć), zejść na psy, wieszać na kimś psy (tu dość makabryczne wyjaśnienie tego związku frazeologicznego), zda się psu na budę, psiakrew, a nawet z łaciny kanalia i z greki cynik.
Do kaduka i do diaska znaczą tyle co do diabła. Dawniej wierzono, że wypowiadane głośno słowo może przywołać rzecz, którą to słowo nazywa, dlatego wymyślano zastępniki co groźniejszych słów. Diabeł był więc kadukiem, diaskiem, lichem, czarnym, kusicielem…
Motyla noga pochodzi z kultowego filmu Stanisława Barei „Miś”. Pojawia się tam jako wyjątkowo wulgarne przekleństwo.
Przekleństwo kruca bomba, podobnie jak kruca faja czy kruca fuks można usłyszeć od górali.
Tam do kata podobnie jak niech to kaci, idź do kata nawiązuje do dobrze opłacanego, ale pogardzanego zawodu kata. Kat zakrywał głowę kapturem, a oprócz ścinania głowy toporem także wieszał, wyłupiał oczy, łamał kołem, obcinał język.
Cholera jasna jest obecnie już tylko kolokwializmem, choć dawniej uchodziła za mocne przekleństwo. W czasach epidemii groźnej i bardzo zaraźliwej cholery życzenie komuś niech cię jasna cholera było mocno złowróżbne.
Pohaniec sprośny to soczyste staropolskie przekleństwo, znajdziemy je na przykład w sienkiewiczowskiej Trylogii. Pohaniec (po ukraińsku pohanyj – zły, marny) to niewierny, często Turek lub Tatar. U Kochanowskiego był to jeszcze pohaniec sprosny (przez „s”, zły, okrutny), później pisano sprośny (bezwstydny).
Niech to dunder świśnie znaczy tyle co niech to piorun trafi. Dunder to spolszczony niemiecki der Donner (grzmot), świsnąć znaczy tutaj uderzyć.
Ostatnim hasłem był warszawski epitet lebiega w ząbek czesany, wymyślony (a może tylko zasłyszany na ulicy i spopularyzowany) przez piewcę stołecznej gwary Stefana „Wiecha” Wiecheckiego. W ząbek czesany był oczywiście Hitler, a lebiega to oferma, fajtłapa.
Wszystkim uczestnikom pisania dziękuję za zabawę i pomysłowe interpretacje haseł. Na Instagramie znajdziesz je pod hasztagami #doskonalimypismo i #piszemybrzydkiewyrazy.
Zapraszam do kolejnej edycji – mam nadzieję, że już za kilka tygodni. Temat będzie inny, a jaki – to na razie tajemnica. 😉
Jeśli zainteresował Cię pomysł pracowania nad swoim pismem, to mam dla Ciebie kilka artykułów na ten temat:
Poprzednie edycje #doskonalimypismo
Kaligrafia jara mnie strasznie! 🙂
O, nawet moje zdjęcie się tu znalazło – dziękuję za wyróżnienie 🙂 To było bardzo fajne wyzwanie 🙂
Dziękuję za udział, Twoje hasła były bardzo ciekawe <3 Pozdrawiam!
dzieki za super wyzwanie <3
Cała przyjemność po mojej stronie 🙂 Pozdrawiam!
Piękne robione, warto ćwiczyć. Kiedyś dziadkowie mnie uczyli ale w ostateczności się nie nauczyłam :p pisać tak ładnie.
Ja żałuję, że mnie dziadek nie nauczył, bo nie tylko miał „przedwojenne” pismo, ale i był nauczycielem…
Śledziłam na Instagramie, sama niestety się nie odważyłam pokazać, ale cztery hasła napisałam (printem).
Najważniejsze, że pisałaś <3 A które hasła zrobiłaś?