U nas wciąż króluje teza, że nie da się rozwinąć bloga czy prowadzić biznesu bez bardzo aktywnej działalności w Internecie, a na świecie coraz większą popularność zyskuje inny trend – całkowita lub choćby częściowa rezygnacja z obecności w Sieci. Cyfrowy detoks.
Zmęczona digi-światem, nieustannym scrollowaniem zupełnie nieistotnych informacji na smartfonie i (nie ukrywajmy) coraz większym uzależnieniem od wirtualnej rzeczywistości postanowiłam przemyśleć temat cyfrowego detoksu. I sprawdzić, jak mi się żyje bez Instagrama, Facebooka i innych mediów społecznościowych.
Skąd w ogóle pomysł cyfrowego detoksu? Najpierw dało mi do myślenia spotkanie z koleżankami ze szkoły: większość nie korzysta z Facebooka, kontaktują się telefonicznie lub mailowo i odniosłam wrażenie, że żyję w trochę innej rzeczywistości, niekoniecznie lepszej. Kroplą przepełniającą czarę była zaś dłuższa przejażdżka autobusem po Warszawie. Chciałam posiedzieć sobie po prostu i popatrzeć przez okno na miasto, a łapałam się na tym, że schowany do torebki telefon co chwila ląduje w mojej dłoni. Bezmyślnie zaglądałam na Instagram, do mojej grupy facebookowej, sprawdzałam, czy ktoś odezwał się do mnie na Messengerze. Ta sytuacja potwierdziła dobitnie to, co już wcześniej sobie wyrzucałam: spędzam zbyt wiele czasu w Internecie, zupełnie niepotrzebnie i bezproduktywnie. Traf chciał, że następnego dnia zajrzałam na bloga pewnej artystki i przeczytałam jej wpis posumowujący rok bez mediów społecznościowych. Bilans był bardzo pozytywny – czuła się świetnie, o wiele więcej rysowała, a jej biznes prowadzony online wcale nie ucierpiał. Postanowiłam spróbować ograniczyć swoją obecność w Sieci i zobaczyć, co z tego wyniknie.
podsumowanie cyfrowego detoksu po trzech miesiącach
MojeRozpoczęłam cyfrowy detoks
Odpoczynek do nowoczesnych technologii nie mógł w moim przypadku oznaczać całkowitej z nich rezygnacji. Moja strategia była taka: ograniczyć do maksimum to, co mogę. Już dawno usunęłam wszystkie możliwe powiadomienia zmuszające mnie do zaglądania w różne miejsca, bo ktoś skomentował czy dał lajka. Teraz dodatkowo wyłączyłam na telefonie aplikację Facebooka. Co kilka dni wchodzę z komputera do mojej grupy Kochamy Pismo Ręczne, by usunąć spam i zaakceptować nowych członków. Przy okazji sprawdzam, co się dzieje w kilku innych grupach, do których należę. Nie czytam już jednak, gdzie spędza wakacje koleżanka nie widziana na żywo od 20 lat i nie interesuje mnie na kogo głosował w wyborach prezydenckich znajomy z przedszkola. Nie muszę i nie chcę tego wiedzieć.
Na fanpage’u publikuję co jakiś czas zajawki nowych postów blogowych. Posiedzenia na Instagramie zmniejszyłam z kilkudziesięciu minut dziennie do jednej-dwóch. Przestałam „inspirować się” w nieskończoność na cudzych kontach – jest to czasochłonne, a nie bardzo się przekłada na moją własną twórczość. Okres mojej fascynacji Instagramem minął już dawno, aktywność na tym portalu nie przekłada się na zasięgi bloga i niewiele mi daje. Oprócz znacznego ograniczenia mediów społecznościowych przestałam czytać portale informacyjne/plotkarskie. Gdy coś ważnego się dzieje, dowiaduję się o tym tak czy inaczej. Rozwody gwiazd seriali (których nie oglądam), dziwne posunięcia ministrów, mocno obrabiane zdjęcia celebrytek – to nie są rzeczy warte mojej uwagi, bo nic mnie to nie obchodzi.
Moja obecność w Internecie
Najważniejszy w Sieci jest dla mnie mój blog. Ma sporo odsłon, fajnie się rozwija, mam aktywnych Czytelników, wiec na nim będę skupiała swoją aktywność. Bardzo lubię go pisać, jest on też najskuteczniejszym z moich kanałów jeśli chodzi o docieranie do odbiorców. Osoby, które zrezygnowały z social mediów, a mają blogi lub internetowe biznesy zazwyczaj kontaktują się ze swoją publiką/klientami przy pomocy newslettera i moim celem na najbliższą przyszłość jest jego reaktywacja (w ostatnim półroczu mocno go zaniedbałam). Mój newsletter jest chętnie czytany, ma tzw. dobrą konwersję, na pewno lepszą niż pracochłonne posty instagramowe czy tkwienie godzinami na Facebooku. Będę myślała nad kanałem youtube’owym – to nie jest typowe medium społecznościowe, a moja działalność aż się prosi o filmiki. W przyszłym roku na pewno pochylę się nad tym tematem.
Korzystam z poczty elektronicznej i Messengera, jednak postanowiłam częściej telefonować do znajomych, bo zauważyłam, że coraz bardziej tego unikam. A przecież jeszcze 10-15 lat temu uwielbiałam „wisieć na telefonie”. Napisać łatwiej, wygodniej – ale miganie się od rozmów telefonicznych to chyba nie jest właściwa droga.
W poszukiwaniu straconego czasu
Cyfrowy detoks rozpoczęłam w pierwszej połowie sierpnia. Podczas tygodniowego urlopu na wybrzeżu spędzałam z telefonem w ręku może dzesięć minut dziennie ( z czego osiem to było szukanie drogi w Gdańsku albo Pucku przy pomocy Google Maps 😉 ). Było mi z tym naprawdę dobrze. Rozmawiałam, rysowałam, spacerowałam, plażowałam, zwiedzałam, pisałam wakacyjny pamiętnik w BuJo i świetnie odpoczęłam. Teraz czeka mnie druk, promocja i sprzedaż książki. Czy uda mi się w tym czasie kontynuować digitalny odwyk?
Na pewno będę pamiętała, że:
- porady internetowych guru od social mediów zupełnie się u mnie nie sprawdzają. Zakładając bloga brałam je na serio i spędzałam mnóstwo czasu zostawiając lajki, komentarze, wstawiając zdjęcia, ba – rozważałam nawet lajwy i webinary, choć sama ich nie lubię oglądać. Było to absolutnie bez sensu, bo nieszczere i na siłę. Nie chcę polubień „follow for follow”, wolę prawdziwe 😉
- bez smartfona jestem bardziej produktywna, twórcza i… lepiej zasypiam
- spotkania w realu są świetne, a prawdziwe znajomości wolę od wirtualnych (które są ulotne, a czasem złudne)
- lajki i komcie bardziej mnie frustrują niż dowartościowują, a porównywanie się z innymi to samo zło
- moi odbiorcy są nie tylko w Internecie, a wielu nie korzysta z social mediów
- cyfrowy detoks daje mi poczucie większej kontroli nad moim życiem
- fajnie być po prostu sobą (a nie blogerką, influencerką, instagramerką i „marką osobistą”)
- jestem jednym z ostatnich pokoleń, które większość życia spędziło off-line – to przywilej
- to co robię: rysowanie, kaligrafia, ratowanie pisma odręcznego, prowadzenie Bullet Journala w papierowym notesie jest bardzo analogowe – nawet jeśli pokazuję i promuję to w Internecie.
Gdzie można poczytać o digitalnym odwyku
Nie polecę Ci konkretnych artykułów czy wpisów blogowych – przeczytałam ich mnóstwo szukając haseł cyfrowy detoks i digital detox. Większe wrażenie zrobiły na mnie książki, szczególnie autorstwa Cala Newporta („Digital Minimalism” i „Deep Work”). Ciekawą lekturą były także „Alone Together Why We Expect More From Technology and Less From Each Other” Sherry Turkle i „Ten Arguments for Deleting Your Social Media Accounts Right Now” Jarona Laniera. Warto też poszukać wpisów osób, które porzuciły (lub ograniczyły) aktywność w Internecie, a szczególnie w mediach społecznościowych. Szczególnie cenne są doświadczenia tych, którzy działają w podobnej branży.
podsumowanie cyfrowego detoksu po trzech miesiącach
MojeA Ty masz cyfrową rzeczywistość pod kontrolą czy – jak ja jeszcze niedawno – czujesz, że Cię pożera?
nie mam właściwie żadnego medium(nie wiem jak pisać) społecznościowego, ale dużo czasu spędzam w komputerze. Moją aktywność ogranicza m.in. to, że mam bardzo stary komputer(rok produkcji 2012).
Będę trzymał kciuki!
Kilka lat temu zrezygnowałem z FB. Niestety społeczeństwo wywiera presję posiadania social media. Irytuje mnie fakt, że wykładowcy kontaktują się ze studentami za pomocą FB. Na szczęście moje życie jest znacznie bardziej „analogowe” niż cyfrowe (fotografia tradycyjna; kartka papieru i ołówek; pióro z atramentem; zegarek mechaniczny; samochód z minimalną ilością elektroniki).
Odnośnie do YouTube’a, coraz większa liczba osób prowadzących kanały (nawet posiadające kilkaset tysięcy subskrypcji) stanowczo twierdzi, że algorytmy tej platformy bardzo mocno obcinają tzw. zasięgi, co przekłada się na znacznie mniejsze wpływy z monetyzacji materiałów. Zachęcam do prowadzenia kanału na YT, sam taki „prowadzę”. Jednakże od samego początku nie nastawiałem się na jakiekolwiek zyski, a świadomie dzielę się swoją wiedzą i zainteresowaniami. Pro bono, dla idei.
P.S.
Nie mogę doczekać się opanowania Italika.
Szymon, ja będę traktowała kanał na YT jako uzupełnienie bloga, niektóre rzeczy łatwiej pokazać niż opisywać. Rozkręcenie kanału, aby na nim zarabiać wymagałoby dużego wysiłku. Zobaczę zresztą czy w ogóle się odnajduję w tej formie, nigdy tego nie robiłam 😉
Fajnie, że jesteś taki analogowy, ja coraz bardziej tęsknię za wszystkim, o czym piszesz, jakoś tak niepostrzeżenie zniknęły z mojego życia: zegarek na rękę, aparat na kliszę. Tylko z piór i notatników korzystam na co dzień.
Pozdrawiam i dzięki za kciuki 🙂
A jaki to kanał panie Szymonie?
Hejka. Ucieszył by mnie pani kanał na YT. Dobry pomysł
Już dawno o tym myślałam, ale nie bardzo wiem, jak się zabrać. Jednak na pewno spróbuję!
Pozdrawiam
Jestem 40+, czyli z pokolenia, które namiętnie korzysta z komputerów, a mniej chętnie z mediów społecznościowych. Nie mam konta na FB, na instagramie, przez chwilę byłam na Twitterze. Jednak i ja za dużo siedzę na necie… Gratuluję odwagi i życzę wytrwałości. Bardzo lubiłam blogowy newsletter i cieszę się z zapowiadanej reaktywacji.
Fajnie, że lubisz newsletter – ja też go chętnie pisałam, dużo osób na niego odpisywało i myślę, że to świetny kanał do kontaktów z Czytelnikami.
Pozdrawiam!
Gratuluję z całego serca. Ja na szczęście nie należę do uzależnionych. Nie mam fejsa ani insta. Co ważniejsze nie czuję potrzeby by je mieć i pokazywać światu kreacje z mojego życia. Korzystam z komunikatora do kontaktu ze znajomymi, ale jednak wolę do nich dzwonić niż pisać. Miło jest usłyszeć czyiś głos w słuchawce. Trzymaj tak dalej, taki świat jest piękniejszy i bogatszy. Pozdrawiam
Agnieszko, bardzo Ci zazdroszczę, że nie dałaś się wciągnąć w ten wirtualny świat. Ja niestety w pewnym momencie zaczęłąm za dużo czasu w nim spędzać kosztem rzeczywistości.
Pozdrawiam 🙂
Mam podobne przemyślenia, tylko u mnie to jest już na pewno uzależnienie. Nie jestem jeszcze gotowa, ale ciebie podziwiam i trzymam kciuki.
Kochana, może zacznij małymi kroczkami? U mnie to też nie była gwałtowna rewolucja, nie miałam (jak w książkach, które czytałam na ten temat) objawów „zespołu odstawienia”. Raczej się cieszyłam, niż czułam zagubiona. Fakt, że z mediów nadal korzystam, choć szczątkowo. Na tym etapie nie bardzo widzę możliwość całkowitej rezygnacji.
Pozdrawiam