Co takiego? Czyżby piekło zamarzło i przestałam wychwalać BuJo? Spokojnie, nadal jestem fanką tego systemu planowania, niezmiennie od 9,5 roku. Właśnie powoli kończę zapisywać mój 14 (!) notatnik. Tym niemniej postanowiłam przyjrzeć się Bullet Journalowi z trochę innej perspektywy i pokazać – na własnym przykładzie – jego ciemne strony.
Jako weteranka bulletjournalingu przechodziłam różne fazy, co zresztą znajduje odbicie w licznych artykułach blogowych. Mój notes był kolorowy i pełen rysunków, później minimalistyczny, a za chwilę ekscytowałam się Bullet Art Journalem. Dziś planuję w systemie tygodniowym, bardzo skromnie i jeden notes Devangari zaczęty w styczniu 2023 spokojnie wystarczy mi aż na dwa lata.
Forma przysłania treść
Kiedy moda na BuJo była w rozkwicie, a ja aktywnie udzielałam się w społecznościach związanych z tym narzędziem ogarniania codzienności, był trend, który bardzo mnie irytował i który niestety wydatnie się przyczynił do niezrozumienia, czym tak naprawdę jest bulletjournaling. Otóż wiele osób skupiało się głównie, jeśli nie jedynie, na wyglądzie. Modę tę – wbrew minimalistycznemu podejściu twórcy Bullet Journala, Rydera Carrolla – stworzyły członkinie wielkiej międzynarodowej bujogrupy na FB. Niektóre z nich dzięki pięknie ozdabianym notesom zdobyły setki tysięcy followersów, a z czasem zaczęły nieźle zarabiać na blogach i Instagramie. Przyznam, że i ja w pewnym momencie wpadłam w pułapkę ozdabiania Bullet Journala i presji pokazywania go w mediach społecznościowych, na szczęście etap ten szybko minął i skupiłam się na tym, co istotne, czyli na treści.
Śliczne tabelki i czasochłonne rysunki raczej pochłaniają czas, a nie go organizują i na dłuższą metę mało kto może sobie pozwolić na prowadzenie artystycznego BuJo. Oczywiście, schludny notes i czytelne pismo uprzyjemniają codzienną pracę z notesem, jednak nie mogą stać się celem samym w sobie. Mój Bullet Journal (którego już nie pokazuję publicznie) ma dobrej jakości papier, jest przejrzysty, piszę w nim estetycznie – jednak nie poświęcam mu więcej niż kilkanaście minut dziennie.
Oczywiście, nie ma niczego złego w ozdabianiu BuJo, o ile nie odbija się to negatywnie na produktywności. Ja sama z chęci poprawienia pisma na potrzeby Bullet Journala zainteresowałam się różnymi jego krojami, nauczyłam tysiące osób printu (drukowanego pisma odręcznego), a po kilku latach stałam się ekspertką w dziedzinie pisma odręcznego i napisałam na ten temat bestsellerową książkę z zeszytami ćwiczeń Italik. Pisz ładniej (właśnie czekamy na CZWARTY dodruk!). Pokazywanie Bullet Journala w sieci dawało mi dużo satysfakcji, zrodziło ciekawe współprace. Ba, można powiedzieć górnolotnie, że skierowało moje życie na nowe tory. Nie zatraciłam się w nim jednak i zawsze na pierwszym miejscu była pierwotna rola BuJo.
5 stereotypów o Bullet Journalu
Życie pod presją
Kiedy wiosną 2016 roku po kilku miesiącach eksperymentów zaczęłam prowadzić Bullet Journal na serio i trafiłam do tematycznych grup facebookowych, testowałam na własnej skórze dziesiątki rozwiązań, które miały teoretycznie ulepszyć moje życie. Monitorowałam w tabelach różne aspekty swojego życia, zarówno zawodowe, jak i prywatne. Z jednej strony faktycznie było to motywujące. Z drugiej, byłam dla siebie surowa i zbyt poważnie traktowałam „porażki”.
Patrząc z perspektywy, nie było to wcale dobre dla mojej psychiki, bo żyłam pod presją „wyrabiania pozytywnych nawyków”. Dopiero z czasem wyluzowałam i zrozumiałam, że mogę pewne rzeczy odpuścić. I że nie wszystko, co sprawdza się innym, jest odpowiednie dla mnie. Przełomem było dla mnie tworzenie przez pewien czas nie list zadań do zrobienia (to-do lists), ale list tego, co mi się udało zrobić (to-done lists).
Porównywanie się z innymi
Ten podpunkt wiąże się z pierwszym. Patrzenie na odpicowane Bullet Journale w mediach społecznościowych może stresować. Zresztą często, kiedy mówiłam czy pisałam o tym systemie planowania słyszałam: ”Bullet Journal? No ja nie mam na czasu na rysowanie szlaczków ani zdolności do rysowania”. Tak się BuJo kojarzyło – zeszycik dla osób, które nie mają w życiu nic ciekawszego do roboty niż rysowanie i kaligrafia.
Nie wiem, jak teraz wyglądają Bullet Journale i czy nadal jest trend ich przesadnego ozdabiania – od lat nie zaglądam na tematyczne konta i blogi. Nie wiem nawet, czy jeszcze istnieją. 🙂 Jeśli tak, to apeluję: nie porównuj się z innymi, nie naśladuj ich, nie frustruj się, że gorzej rysujesz czy nie potrafisz ozdobnie pisać. BuJo ma Ci pomóc kreatywnie planować każdy dzień jako system wygodniejszy od tradycyjnego kalendarza. Jeśli masz ochotę ćwiczyć w nim pismo czy kreślić doodle, rób to dla siebie. Innymi co najwyżej się inspiruj.
Na moim blogu znajdziesz mnóstwo wpisów o bulletjournalingu i planowaniu. Dla minimalistów i maksymalistów! Zachęcam Cię do przejrzenia ich i brania dla siebie tego, co z Tobą rezonuje. Nie zapominaj – Bullet Journal ma Ci służyć, poprawić komfort Twojego życia, a nie frustrować czy wpędzać w kompleksy!
Bullet Journal dla zupełnie początkujących
A jeśli chcesz nauczyć się ładniej – czytelniej, kształtniej, szybciej – pisać (nie tylko w BuJo), koniecznie kup moją książkę „Italik. Pisz ładniej”. Poprowadzi Cię krok po kroku od bazgrołów do estetycznego pisma. Kliknij (tu) po szczegóły!
Bardzo dziękuję za ten obszerny i bardzo ciekawy artykuł, Bullet Journale to bardzo odstresowująca rzecz, polecam 🙂
Jest to wpis dający do myślenia. Jako osoba kreatywna i uwielbiająca planowanie, właśnie „planuję” rozpoczęcie mojego 3 bujo. Natomiast „planuję” i „rozpoczęcie” to słowa-klucze, bo nigdy nie udało mi się prowadzić nic regularnie, „wystarczająco”, spełniać swoje cele; wypełniać tabelki i trackery, które tak chętnie sobie przygotowałam. Mam ADHD i wiąże to się z dużym zapałem na początku i znikomą realizacją w trakcie, a później już tylko patrzę na wszyskie zadania, których nie zrobiłam, więc zarzucam projekt. Próbuję sobie wymyślić jakieś metody na gamifikację zadań, nagradzać naklejaniem naklejek czy innymi pierdołkami. Jak wizualnie coś mi nie pasi albo gdzieś się pomylę, to motywacja siada. Może po prostu bujo nie jest dla mojego mózgu…? Natomiast wiem, że muszę mieć wszystko (małe zadania po domu, zadania w pracy) gdzieś spisane, bo jak to jest tylko w mojej głowie, zaczynam się stresować tego nadmiarem. Do samych dat i wydarzeń używam kalendarza w telefonie i jest świetnie, natomiast list zadań nie jestem w stanie opanować od lat. Masz jakieś wskazówki albo znasz kogoś kto z powodzeniem prowadzi planer mając ADHD i się nie zniechęca?