Mój aktualny Bullet Journal mało ozdabiam, a planowanie w nim bardzo uprościłam. Czy można go nazwać minimalistycznym? Jest skromny i przejrzysty, więc moim zdaniem pasuje do niego to określenie. Choć bujopuryści niekoniecznie by się ze mną zgodzili.
Bullet Journal jest tak spersonalizowanym sposobem planowania, że nie ma na świecie dwóch identycznych. Można jednak zaryzykować tezę, że oglądając czyjś BuJo przypiszemy go albo do
frakcji minimalistycznej albo wręcz przeciwnie, do maksymalistycznie ozdobnej.Kiedy zaczniesz szukać na Instagramie minimalistycznych Bullet Journali, możesz trafić na takie, które trudno byłoby nazwać prostymi i skromnymi: mają mnóstwo skomplikowanych tabelek, są cierpliwie ozdabiane pracochłonnymi rysunkami. Wyróżnia je schludność, przejrzystość i brak kolorów – jednak widać, że w ich wygląd włożono sporo pracy. Co to zatem jest „minimalistyczny Bullet Journal”?
Jeśli nie wiesz, czym jest Bullet Journal, zajrzyj doJak definiuję bujominimalizm
Zacznijmy od pojęcia minimalizm. Kojarzenie go z ascezą, posiadaniem kilku ubrań i trzech książek to duże uproszczenie. Staram się żyć prosto, nie gromadzić niepotrzebnych rzeczy, jednak nie definiuję siebie jako minimalistki. Podobnie rzecz ma się z Bullet Journalingiem: minimalizm niekoniecznie oznacza wierne trzymanie się koncepcji Rydera Carrolla albo prowadzenie BuJo bez zwracania uwagi na jego wygląd.
Idee minimalizmu – prostotę, klarowność, czystość kompozycji – staram się przenosić w świat bulletjournalingu.Od początku wiedziałam, że ważniejsze będzie dla mnie planowanie od dbania o jego wygląd. Jednak dopiero obecny, piąty już BuJo nazywam minimalistycznym.
Leo Babauta, zajrzyj tu albo na polskojęzyczny blog Ajki, który – pięć czy sześć lat temu – skłonił mnie do przemyśleń i zmian.
Jeśli chcesz poczytać o minimalizmie, zobacz jak wyjaśnia toMoja droga do minimalistycznego Bullet Journala
Startując z pierwszym „prawdziwym” Bullet Journalem miałam za sobą kilkutygodniowe testowanie tego systemu zarządzania czasem, wiedziałam więc mniej więcej, jak będzie wyglądał. Jednak nie uniknęłam kilku błędów. Jednym z nich były zbyt pracochłonne nagłówki w dniówkach. Przeżywałam wtedy okres fascynacji typografią i każdego tygodnia wypróbowywałam inny krój pisma. Przeliczyłam się jednak z siłami – staranne wyrysowywanie nazw dni tygodnia Futurą czy Garamondem zajmowało co najmniej kwadrans, a to dla mnie stanowczo za długo na sam nagłówek. Wpadłam też w pułapkę habit trackerów, czyli budowania nawyków – codzienne medytowanie nad tabelkami było nie tylko stresujące, ale i czasochłonne.
W każdym kolejnym notesie upraszczałam stronę graficzną. Owszem, wolę planować w miłym dla oka notatniku, chętnie poświęcam godzinkę czy dwie na rozrysowanie układu miesięcznego, ale na co dzień praca z BuJo nie może mi zajmować więcej niż kilka minut.
Zajrzyj do mojego BuJo
Obecny Bullet Journal (który prowadzę w notesie Scribbles That Matter) to po prostu wypisane jedno pod drugim zadania w dniówkach. Kolejne dni oddzielam od siebie pastelową kreską, takim samym kolorem zakreślam nagłówek. To wszystko.
Na początku każdego miesiąca robię stronę tytułową i jest to w zasadzie jedyna ozdoba mojego Bullet Journala. We wrześniu i październiku były to rysunki czarnym cienkopisem, w październiku nie miałam na nie czasu, więc na szybko ozdobiłam tę stronę stempelkami. Po stronie tytułowej jest prosty kalendarz (zaznaczam w nim najważniejsze zadania i wydarzenia, np. dni wolne i urodziny). Kolejne strony to kalendarz wpisów na bloga oraz tabela, przy pomocy której monitoruję pracę nad poszczególnymi postami, a potem promocję w mediach społecznościowych. Notuję także przeczytane książki, wpisy instagramowe oraz hasła z wyzwań, w których biorę udział.
Kilka miesięcy temu wróciłam do tygodniówek w prostym wydaniu: kalendarzyk, zaznaczone fazy Księżyca (źle śpię w czasie pełni i chcę wiedzieć, kiedy wypada), miniaturowy tracker (obecnie zaznaczam w nim tylko łykanie witamin, spacery/nordic walking i niejedzenie nabiału) oraz wypisane priorytetowe zadania na bieżący tydzień.
Czym mój obecny Bullet Journal różni się od poprzednich?
Wszystko, co nie jest planowaniem wyrzuciłam z Bullet Journala. Sprawy długoterminowe (w tym większość kolekcji) mam w segregatorze. Kaligrafię i brush lettering ćwiczę w oddzielnych zeszytach, a rysunki robię w sketchbookach.
Minimalizm mojego BuJo polega więc na uproszczeniu zarówno od strony organizacyjnej, jak i wizualnej. Wciąż dbam o jego wygląd, bo w estetycznym notesie lepiej mi się planuje. Nie uciekam od koloru, czasem zdarzy mi się użyć taśm washi, na co dzień używam zakreślaczy. Czy to minimalizm? Nie wiem. Ale taka forma planowania daje mi poczucie wolności: sprawnie zarządzam codziennością, bez poczucia że mój notatnik musi być taki czy siaki.
Czy minimalizm jest dla Ciebie?
Czy to znaczy, że Ty też tak „musisz”? Absolutnie nie! Tak jak „prawdziwy” życiowy minimalizm nie jest dla wszystkich, nie każdy będzie się z nim czuł dobrze i nie każdy może sobie na niego pozwolić (nie tyle w sensie finansowym, co aktualnej sytuacji życiowej), tak samo Bullet Journal powinien być jak najlepiej dopasowany do użytkownika. Jeśli w swoim notesie rysujesz, kaligrafujesz, stosujesz kolorowe naklejki i washi tapes, a nie zakłóca to planowania – to wszystko jest w porządku.
Jeśli jednak narzekasz, że Twój BuJo jest „brzydki”, wciąż porównujesz go z innymi, spędzasz długie godziny na ozdabianiu kosztem działania albo wręcz nie zakładasz Bullet Journala, bo „nie masz czasu na ozdabianie”, to bardzo Ci polecam przyjrzenie się idei minimalistycznego BuJo. Nie musisz szukać daleko – twórca Bullet Journalingu Ryder Carroll prowadzi go bardzo skromnie. Inny bulletjournalowy rodzynek, Austin Miller, też planuje zupełnie zwyczajnie. Dee Quine pięknie pisze, ale zobacz jak proste są jej dniówki. Ursala ma minimalistyczny Bullet Journal, Steff i Yukiko też. Na moim Instagramie możesz zobaczyć, jak z miesiąca na miesiąc upraszczałam planowanie.
Ciekawa jestem, do której frakcji Ty należysz? Kochasz ozdoby i kolory czy lepiej się czujesz z monochromatyczną prostotą?
Jestem zachwycona Twoim blogiem! Trafiłam tutaj przypadkiem i przepadłam! Przeczytałam prawie wszystkie wpisy i jeszcze mi mało! Chcę zacząć swoją przygodę z hand letteringiem i bardzo się cieszę, że akurat znalazłam się u Ciebie! Świetne wpisy i mnóstwo inspiracji! Na pewno będę zaglądać częściej! Pozdrawiam, Magda 😉
Bardzo mi miło to czytać, Magda. Trzymam kciuki za Twój hand lettering, mam nadzieję, że wpisy Ci się przydadzą. Ściskam!
Też uwielbiam minimalizm – ale ja nawet strony tytułowej miesiąca nie robię, bo szkoda mi na to czasu 🙂
To już taki minimalistyczny minimalizm 🙂 A ja, wyobraź sobie, dopiero w tym moim minimalistycznym bujo zaczęłam robić strony tytułowe, przedtem nie miałam 😀
Jak dla mnie to jest minimalistyczny.
🙂
P.Agatko, czy jest szansa na warsztaty z pania? Uwielbiam pani tworczosc i kreatywnosc w tym co pani robi….Proszę pomyslecnad tym , ja chetnie bym skorzystała z pani pomysłów w praktyce. Pozdrawiam
Myślę, myślę – na pewno dam znać, jak tylko będą konkrety 🙂 A jakie konkretnie warsztaty – rysunkowe, brush letteringowe, kaligraficzne, o pisaniu?
Kaligraficzne!!
🙂
Nie wiem, czy trzeba definicji, jest piękny i wystarczy. Moim zdaniem można go uznać za minimalistyczny, nie jest przeładowany.
No pewnie, nie zależy mi na definicjach. Powiedzmy, że to najbardziej minimalistyczny z moich Bullet Journali:) Pozdrawiam!